Recenzja życia

W ten wyjątkowy dla mnie dzień chciałbym poruszyć kwestię marzeń, w końcu każdy jakieś ma, prawda?

Kopuła jednego z wielu kościołów we Lwowie

Od dobrego roku ciężko mi przestać rozmyślać i marzyć nad tym, jak bardzo piękniejsze mogłoby być życie gdyby nie zabierano nam prawie 40 godzin tygodniowo.

Nie mówię tego oczywiście zupełnie na serio, jednak ten problem, choć może nie w aż takiej skali, to dotyka wiele osób. Część osób w moim wieku, mając takie rozterki, zapewne ratuje się myśląc o tym, że już za chwilę weekend, znów będę mogli "udać się do wód" i znów będąc pod gazem będą mogli nazywać się panami życia. Mnie do alkoholu nigdy nie ciągnęło, dlatego lubię się ratować myślą o świecie poza wi*zieniem, gdzie życie jest nieco bardziej satysfakcjonujące. 

Lubię patrzeć na odlatujące, migrujące ptaki, na szumiące drzewa, na przemieszczające się cienie na kamienicy znajdującej się na ul. Kazimierza Wielkiego, którą idealnie widać z sali 67. 

Potrzebna, czy nie?

Właściwie, krytykowanie nudy, którą zapewnia mi szkoła, byłoby z mojej strony zupełnie niepoprawne konkretnie omawiając temat marzeń. W końcu gdyby nie to, nie byłbym w stanie poświęcić na to tyle czasu, ile poświęcam w szkole, bo robiłbym coś zupełnie innego.

Owszem, podczas samotnych spacerów też ma się wiele czasu do przemyśleń, jednak aura szkoły sprawia, że takie myśli są dla mnie o wiele przyjemniejsze i ciekawsze. 

Plenerowy dancing na lwowskim rynku

Wyszedłem z założenia, że zupełna bezczynność jest bezsensu, więc skoro już trzeba te kilka godzin w szkole odsiedzieć, to warto chociaż chwilę z  tych kilku godzin wykorzystać porządnie. Pierwszy przykład z brzegu, wszystkie artykuły które dotychczas napisałem, z wyjątkiem tego, napisałem dzięki, że tak to nazwę "inspiracjom lekcyjnym".  

A to spojrzałem za okno i zauważywszy coś ciekawego, wpadł mi do głowy na pomysł artykułu o Lwowie, a to zanuciwszy sobie piosenkę przyszedł mi pomysł na artykuł o rewelersach i tak dalej i tak dalej.  

Najczęściej rozmarzam się nad swoją "przyszłością", wyobrażam sobie np. jak na deskach kabaretu, którego byłbym dyrektorem rozbawiam do łez warszawską publiczność, czasem marzę o karierze jako członek chóru rewelersów, który biłby rekordy popularności niczym Chór Dana i przywrócił chociaż częściowo pamięć o międzywojennej kulturze. Jeszcze innym razem marzę o tym, jak już jako dyrygent z klasą i sławą von Karajana, Bernsteina, czy Ormandy-ego występuje w najważniejszych salach koncertowych świata, w Carnegie Hall, w La Scali, lub w bliskim mojemu sercu Teatro Comunale di Modena, mogę cieszyć uszy publice moimi interpretacjami koncertu skrzypcowego d-dur op. 35, albo mojej ukochanej "La Bohème". 

Ale prócz takich marzeń, które powiedzmy, że w jakimś procencie są wykonalne, to czasem trzeba mi się zanurzyć się głębiej, do świata marzeń, które przez swoją bajeczność niczym więcej jak marzeniami nie zostaną. Ja osobiście mam wiele takich marzeń i to one sprawiają mi zdecydowanie najwięcej przyjemności... i bólu, bo nie da się ich zrealizować. Na przykład spotkanie ukochanego aktora, czy aktorki, zobaczenie cudnej, przedwojennej Warszawy, albo usłyszenie na żywo debiutującego Pavarottiego w 1961 r..

Dlatego też tego typu marzenia i myśli nie pojawiają się zbyt często. Na pewno nie tylko ja cierpię na takie problemy, stąd też pomysł na ten artykuł. Mam szczerą nadzieję na zachęcenie Drogich 8, stosunkowo 12 czytelników do własnych przemyśleń, np. czy ma się pasję, którą chcemy realizować? Czy realizuje się jakoś poza szkołą? Czy mam jakieś marzenia o których nikt nie wie, a które sprawiają mi niesłychaną przyjemność? Czy idę w dobrą stronę, robiąc to co robię? I tak dalej i tak dalej

Także Droga garstko szanownych czytelników, zapraszam do refleksji. 

Grób Aleksandra Żabczyńskie i jego żony



W tym artykule wyjątkowo nie będzie żadnej "dodatkowej zawartości", bo on sam w sobie jest "dodatkowy."
Autor musiał jakoś nadmiar czasu spożytkować, a przy okazji chciał się "wygadać"




















Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.